Na kolonialnym szlaku
Pobierz program wycieczki Proponujemy Państwu podróż kolonialnym szlakiem po Singapurze […]
zapisz się
Indie. No właśnie, dobrze, że po polsku mamy tę liczbę mnogą, bo one nie są jedne. Jest ich wiele. To, co można powiedzieć o jednym regionie, nijak się ma do innych.
W Indiach pozostało wiele zabytków z czasów brytyjskich. Wspaniałe gmachy Kalkuty, Mumbaju czy New Delhi. Co ciekawe, kiedy Brytyjczycy przenieśli siedzibę wicekróla z Kalkuty do Delhi w 1911 roku, podjęli decyzję o budowie New Delhi – nowego centrum administracyjnego. Nie wiedzieli wtedy jeszcze, że w nowo powstałych pięknych gmachach nie pozostaną długo. Ukończone pod koniec lat 30. XX wieku budynki zostały w 1947 roku przejęte przez rząd niepodległych Indii. To, co miało być symbolem brytyjskiej władzy, stało się symbolem niepodległej republiki.
Portugalczycy pozostali w Indiach nieco dłużej. Goa, najmniejszy stan dzisiejszych Indii, stał się częścią republiki dopiero w latach 60. XX wieku. Nadal można tam podziwiać piękne hacjendy i kościoły. Mieszkańcy Goa w przeważającej większości noszą tylko dwa nazwiska: Fernandez i Rodriguez. Choć Portugalczycy opuścili ten teren w 1961, kwestie prawne związane z własnością ziemi, budynków, sprawy spadkowe, zmian nazw itp. ciągną się… po dziś dzień.
I Francuzi odcisnęli swe piętno na subkontynencie. Chyba nigdzie nie jest to dziś tak widoczne jak w Puducherry (Pondicherry), niewielkim terytorium związkowym, leżącym nad Zatoką Bengalską. W mieście Pondicherry (znanym z filmu i książki Życie Pi) do dziś na tabliczkach z nazwami ulic przeczytamy „Rue de…”, a lokalna policja wciąż nosi mundury francuskiej żandarmerii.
Charakterystycznym napojem dla praktycznie całych Indii jest herbata. Indie szczycą się ogromnymi plantacjami herbaty, z których najsłynniejsze leżą w Asamie, Bengalu Zachodnim i Tamil Nadu. Jednak przyjezdni z zagranicy nieraz są rozczarowani, kiedy nie mogą degustować różnych rodzajów herbaty w innych regionach. Hindusi wcale koneserami herbaty nie są. Jeśli gdziekolwiek poprosimy o herbatę (a dostaniemy ją wszędzie), otrzymamy ćai, czyli czarną, bardzo słodką herbatę z mlekiem. Jeśli ktoś życzy sobie zwykłej czarnej herbaty i na dodatek bez cukru, musi to wyraźnie zaznaczyć, a w maleńkich herbaciarniach może to być wręcz niemożliwe. Co dopiero mówić o zielonej herbacie. Po tę najlepiej wybrać się do… supermarketu.
Komunizm w Indiach nigdy się nie przyjął, choć próbowano różnych eksperymentów. Ciekawostką może być fakt, że dwa indyjskie stany: Tripura (pod postacią lokalnego parlamentu) na północnym wschodzie oraz Kerala (w osobie samego gubernatora) na południu, rządzone są przez partię, która sama siebie zwie komunistyczną (marksistowską). Innym eksperymentem komunistycznym są naksalici. Ruch indyjskich wyznawców Mao Zedonga powstały w latach 60. w wiosce Naksalbari w Bengalu Zachodnim nigdy nie uzyskał błogosławieństwa Przewodniczącego, a i dziś Komunistyczna Partia Chin wyrzeka się jakichkolwiek z nim powiązań (podobnie zresztą jak z maoistami nepalskimi, co nie przeszkadza jej ich finansować). Wkrótce zszedł do podziemia, a ściślej mówiąc do dżungli. I właśnie w dżunglach stanu Chhattisgarh można dziś spotkać naksalickich partyzantów.
Tak jak Indie nie są jedne, tak i jednej religii nie posiadają. Oczywiście są tu i buddyzm i dżinizm, i islam, i chrześcijaństwo, ale powszechnie uważamy, że główną religią subkontynentu jest hinduizm. I we wszystkich statystykach go znajdziemy. Jest to jednak termin tak ulotny, że właściwie niewiele znaczący. Wymyślili go Brytyjczycy, żeby pomóc sobie jakoś ogarnąć wielość wyznań i kultów, które czasem mają pewne elementy wspólne, a czasem nie. Jedni bardziej wyznają boga Wisznu (wisznuici), inni Śiwę (śiwaici), są i tacy, którzy wolą boginię Kali lub też żadni bogowie ich nie interesują, a praktykuję wyłącznie zasady moralne i praktyczne zapisane w Wedach i Upaniszadach. Sami Hindusi nie używają terminu „hinduizm”, dla nich religia oparta na Wedach i Upaniszadach to sanatana, a jej wyznawcy to sanatani.
O ile język polski pięknie sobie poradził z nazwą kraju i określił go trafnie liczbą mnogą, jako „Indie”, o tyle przy określaniu jego mieszkańców trochę się pogubił. Znamy ich dziś jako Hindusów. Wyznawców tzw. hinduizmu zaś nazywamy hinduistami. Ale jeśli sięgniemy do starszych źródeł, bądź nawet i młodszych, ale pisanych ręką osób lubujących się w trafności dawnych wyrazów, znajdziemy jeszcze jedno określenie mieszkańców Indii – Indusi. Tak jak rzeka Indus, tak człowiekiem z Indii był kiedyś po polsku Indus. I komu to przeszkadzało? Czy nie prościej byłoby, żeby Indusi byli mieszkańcami, a hindusi wyznawcami religii (wtedy z małej litery, a bywa, że i dziś nam się to myli). Choć w gruncie rzeczy to i tak lepiej niż po angielsku, gdzie słowo „Indian” może oznaczać zarówno (H)Indusów, jak i Indian z obu Ameryk.