Skarby Południowych Indii
Pobierz program wycieczki Zapraszamy Państwa na unikatową trasę wiodącą przez […]
zapisz się
Indie to subkontynent, a każdy ze stanów jest niemal jak odrębny kraj. Indie warto poznawać i warto do nich wracać. O każdej porze roku znajdziecie tu inne łatwo dostępne miejsca i atrakcje. Zaplanujcie dokąd najpierw!
Wiosna – maj i czerwiec, to u stóp indyjskich Himalajów najpiękniejsza pora roku. Choć temperatury dobiegają 30 stopni, albo i więcej, to górska bryza, a nawet sam widok śniegu na szczytach pasma Dhauladhar, przynosi przyjemne orzeźwienie. Często po gorącym przedpołudniu z poobiedniej drzemki o tej porze roku budzi porywisty wiatr i lekki deszcz. Feeria barw: czarne chmury wokół gór, bujna zieleń doliny Kangry, cedrowo-sosnowe lasy i szarpiące się na wietrze kolorowe tybetańskie flagi modlitewne. Przez to wszystko wcale nie chce się stąd wyjeżdżać, przeciwnie to jest najlepsza pora na odwiedziny gości.
Ale w tym roku, podobnie jak w poprzednim, jest nieco inaczej. Oczywiście, wszystkie te zjawiska jak najbardziej są, a może nawet jeszcze intensywniejsze, bo w Indiach od początku przymusowej kwarantanny powietrze oczyściło się ponoć o co najmniej 60% (stare ilustracje i opowieści o narodzinach Buddy w dzisiejszym południowym Nepalu, na terenie płaskim i od gór odległym, wszystkie pokazują góry i mówią, że książę Siddhartha urodził się u stóp Himalajów – i teraz po oczyszczeniu się powietrza okazało się, że rzeczywiście stamtąd je widać!). Co prawda w ciągu ostatniego roku jakość powietrza zaczęła wracać do bardziej indyjskiej, lecz i tak odnosi się wrażenie, że może zasmogowanym miastom trochę ulżyło. Indie, jak wiele innych krajów, zamknęły granice, nikt nie może tu przyjechać i mało kto może wyjechać. Turystom, którzy z powodu pandemii tu utknęli, rząd przedłuża wizy, ale w większości stanów i dystryktów do niedawna obowiązywała przez część dnia godzina policyjna i bez specjalnych pozwoleń i tak nie można było opuszczać miejsca zamieszkania. Teraz restrykcje zelżały. Na pewien czas tzw. drugiej fali w tym roku powróciły, lecz ostatnio, po ruszeniu akcji szczepień, ponownie poluzowano obostrzenia i otwarto granice między stanami. Teraz czekamy na otwarcie granicy międzynarodowej. Góry wołają i teraz można już ponownie wybierać się na krótsze i dłuższe spacery i trekingi.
Pozostaje planowanie i rozmyślanie, gdzie by tu się wybrać w dalsze trasy, jak już to wszystko dobiegnie szczęśliwego końca. A w Indiach jest przecież gdzie jeździć. Teraz, wczesnym latem, najbardziej zachęcającymi do zwiedzania są miejsca u podnóży Himalajów, a więc kraina śniegu – Himachal Pradesh, ze swymi dwoma stolicami – Dharamsalą, gdzie rezyduje Dalajlama i królową gór – Shimlą, przepięknym „zakopiańskim” Manali i licznymi buddyjskimi klasztorami rozsianymi po całym tym terenie; Uttarakhand, ze słynnym beatlesowskim Riszikeszem i źródłami Gangesu; Sikkim – wciśniętymi między Nepal i Bhutan stan, który nieco ponad 40 lat temu miał jeszcze własnego króla, oraz tajemnicze Siedem Sióstr – najbardziej na północny wschód wysuniętych siedem niewielkich stanów, które czasem trudno nawet odnaleźć na mapie Azji (bo na pierwszy rzut oka w atlas wydaje się, że tu już leży Birma), a najsłynniejszym z nich jest bodajże herbaciany Asam. Zaś od strony zachodniej leży przepiękny i słynny (choć czasem niesławny) Kaszmir z malowniczymi jeziorami, zielenią mogolskich ogrodów z nie mniej zielonymi meczetami, ogromnymi sadami jabłoniowymi i ciągnącymi się na kilometry plantacjami szafranu. Jeśliby komuś mało było takich atrakcji w Indiach, to proszę bardzo, samoloty z Delhi w nieco ponad godzinę zabiorą do Katmandu i cały Nepal oraz niedaleki Bhutan też zapraszają.
A gdy te tereny obejmie ulewny i mokry monsun, najlepiej uciec przed nim na drugą stronę gór. Gdy w czerwcu znikają tam ostatnie śniegi i wysokie przełęcze stają się przejezdne, amatorzy górskiej jazdy na rowerach i motorach oraz preferujący wygodniejsze i mniej męczące podróże usadowieni wygodnie w dżipach udają się do Ladakhu, indyjskiego przedłużenia Wyżyny Tybetańskiej. Tam na deszcz specjalnie nie ma co liczyć (choć oczywiście bywają i od tej zasady wyjątki, nawet tragiczne, jak ogromna powódź w 2010 roku) i można suchą nogą przemierzać wysokogórskie pustynie, dolinę Indusu i Zanskaru, zanocować w namiotach nad pięknymi jeziorami Pangong i Moriri, czy udać się do zapierającej dech w piersiach (dosłownie) Doliny Nubry i odwiedzić wioski należące kulturowo już do Baltistanu (dziś w większości pakistańskiego). A jeśli ktoś przed monsunem znalazł się w Nepalu, to może uciec przed nadciągającymi deszczami do królestwa Mustangu lub nawet do samego Tybetu.
Gdy we wrześniu przeminie monsun, Ladakh zacznie pokrywać się śniegiem i dość szybko stanie się zbyt zimny, by w nim dłużej pozostawać (choć oczywiście są też amatorzy zimowego Ladakhu, jak najbardziej), krainy podhimalajskie pozostaną jeszcze przez jakiś czas bujnie zielone, ale też powoli będą się ochładzać. I to jest dobry moment, żeby udać się nieco na południe. A tam atrakcji czeka cała masa. Warto jest zatrzymać się na co najmniej kilka dni w Delhi. Stolica Indii słynie niestety głównie ze smogu, przez co niedocenione są jej liczne i piękne zabytki, od mogolskiego Czerwonego Fortu, po iskrzącą się tonami złota i szlachetnych kamieni świątynię Akshardham, od najwyższego w Indiach minaretu Qutub Minar po pobrytyjskie New Delhi. W planie prawie każdej podróży do Indii znajduje się oczywiście Taj Mahal w Agrze oraz Złota Świątynia w Amritsarze, zaś na wschodzie miasto życia i śmierci Waranasi, ze świętym Gangesem i jeszcze dalej buddyjska Bodhgaja, a nad samą już Zatoką Bengalską Kolkata (Kalkuta).
Jak ktoś woli miasta nieco bardziej nowoczesne, a jednocześnie uderzające bogatym wielokulturowym dziedzictwem, to oczywiście trafi do Mumbaju (Bombaju), gdzie kultura Marathi miesza się z wpływami brytyjskimi i portugalskimi, a prawie każdy mieszkaniec miasta w jakiś sposób związany jest z największym na świecie przemysłem filmowym Bollywood. A jeśli bardziej pociągają nas masywne fortece i obronne miasta, to pojedziemy do Radżastanu, gdzie – do wyboru, do koloru: różowy Dżajpur, błękitny Dżodhpur, złoty Dżajsalmer i biały Udajpur (znany z jednego z filmów o Jamesie Bondzie i całkiem niedaleko hotelu Marigold). Nie zapomnijcie o erotycznych rzeźbieniach świątyń w Kadżuraho i misternych skalnych budowlach sakralnych w Ellorze i Adżancie.
A kiedy na północy nastanie już zima na całego, wszyscy przeniosą się na dalekie południe. Na jego wschodnim wybrzeżu czeka na nas Tamil Nadu z największymi i najbardziej kolorowymi świątyniami całych Indii – Chennai (Madras), Mahabalipuram, Madurai, Trichy, Tanjavur to tylko niektóre, najsłynniejsze. Po zachodniej stronie wybrzeża z kolei rozciąga się boska kraina Kerala z plantacjami przypraw, ośrodkami ajurwedy, przepięknymi plażami i takim choćby Koczin, gdzie już bardziej międzynarodowo chyba być nie może: miasto jest portugalskie, brytyjskie, holenderskie, żydowskie, chińskie, syryjsko-katolickie… aha, no i indyjskie. W Tiruvananthapuram zobaczymy podobno najbogatszą na świecie świątynię, a na Wzgórzach Kardamonowych do snu ukoją aromaty świeżego pieprzu, imbiru i kurkumy, rosnących tuż za oknem. Zaś pośrodku tego wszystkiego, między światami wschodu i zachodu południowych Indii, jeszcze jedna filmowa stolica – Hajdarabad, jogiczny Majsur, rozłożysty Bangalore i największe tybetańskie osady w Indiach.
Zaś na sam koniec, jak już zmęczy nas nawet myślenie o zwiedzaniu tego nieprzebranego ogromu zabytków i historii, czas odpocząć albo w Goa, gdzie pośród plaż poutykane są poportugalskie hacjendy i kościoły, albo na wyspach, które wciąż jeszcze w dużej mierze dziewicze, nie doczekały się masowego najazdu turystów: Lakszadiwy na zachodzie i Nikobary oraz Andamany na wschodzie.
I tak można w Indiach spędzić cały rok. I kolejny, i kolejny, a i tak do oglądania (posmakowania i powąchania) pozostanie wciąż bardzo dużo. No więc czekamy aż pandemia popuści, otwarte zostaną granice i znowu do Indii przylecą samoloty.