Co jakiś czas jedziemy z grupą przyjaciół zwiedzać świat. Tym razem zapraszamy na wyprawę po Indonezji, włóczęgę po Jawie, rejs po rajskich wyspach, zwiedzanie lasu deszczowego, miast, świątyń, pałaców, wspinanie na wulkan. Oczywiście będą też plaże i uczta kulinarna, ale na naszych wyprawach liczy się przede wszystkim poznawanie świata, kraju, zabytków, zwyczajów i ludzi, słowem – wspólna przygoda.
Dżakarta – wielka, zatłoczona metropolia
Po długim locie z Amsterdamu via Kuala Lumpur lądujemy wieczorem w Dżakarcie. Przejazd przez miasto do hotelu pokazuje, jak wielka jest to metropolia. Całą aglomerację zamieszkuje kilkanaście milionów ludzi, jest to stolica i największe miasto Indonezji. W hotelu wita nas dziewczyna mieszkająca w Dżakarcie, która kilka lat temu przebywała w Polsce na wymianie studenckiej i to ona namówiła nas na wyprawę. Pomimo zmęczenia ruszamy w miasto
szukać ulicznej restauracji, gdzie zamierzamy zjeść kolację. W Azji Południowo-Wschodniej restauracje na ulicy oferują świetne i tanie jedzenie. Nie zawiedliśmy się i tym razem, jedzenie było pyszne, zaskoczeniem było piwo marki Bintang i nie chodzi o to, że było dobre, ale o to, że w muzułmańskim kraju można bez problemu wypić piwo na ulicy i nikogo to nie gorszy. Późną już nocą w hotelu impreza integracyjna i padamy zmęczeni spać.
Samolot mamy wieczorem, więc rano zwiedzamy Dżakartę. Oglądamy Muzeum Narodowe, Mesjid Istiqlal – największy meczet Azji PołudniowoWschodniej, następnie historyczny port Sunda Kelapa, dalej plac Fatahillah w bardzo kolonialnym stylu i przerwa na indonezyjską robustę w słynnej Cafe Batavia, wreszcie Pomnik Narodowy.
Generalnie Dżakarta nie jest atrakcyjnym miejscem dla turystów. Wielka, zatłoczona metropolia, ulice pełne korków, niestety jest brudno…
Jogyakarta i magiczne słowo
Po południu docieramy na lotnisko i ruszamy do Jogyakarty. Poznajemy naszego jawajskiego przewodnika Sama, który na wstępie uczy nas magicznego słowa. Do końca nie wiemy, co to słowo oznacza, używa się go na Jawie bardzo często: przy powitaniu, dziękując, żegnając się, w każdej sytuacji użycie tego słowa wywołuje uśmiech i bardzo przyjaźnie nastawia wszystkich miejscowych.
Nie wiemy, jak się pisze, ale wypowiada się mongo’ z akcentem na ostatnią sylabę. Jeśli jedziecie na Jawę, to koniecznie musicie spróbować.
Jedziemy do Borobudur, to pochodząca z IX w. buddyjska świątynia – jest wspaniała, pięknie położona, niesamowite widoki ze wzgórza na okolicę i w dali wulkany, całość robi niezapomniane wrażenie.
Kolejna świątynia, Prambanan, największy kompleks hinduistyczny na Jawie; zostajemy do zachodu słońca, żeby zobaczyć ją w różnokolorowej, zmieniającej się palecie barw. Obie te świątynie robią na nas wielkie wrażenie.
Malang
Opuszczamy Jogyakartę i jedziemy do Malang we wschodniej Jawie. Przystanek na zwiedzanie pałacu sułtańskiego Mangkunegaran w Solo. Jedziemy wśród zapierających dech w piersiach widoków, droga na przełęcz między wulkanicznymi górami wije się przez pola ryżowe i uprawy, pomiędzy nimi las tropikalny. Jedziemy przez górski kurort Batu i docieramy do Malang.
Rano ruszamy na ulice. Mamy szczęście, jest niedziela i studenci opanowali centrum miasta. Główne ulice i place są zamknięte dla samochodów i skuterów, a tysiące osób bawi się jak w Polsce na juwenaliach.
Pod jedną ze scen wszyscy ćwiczą aerobik, dołączamy do nich i tańczymy razem. Osoba prowadząca dostrzega nas w tłumie i zaprasza na scenę, jesteśmy chyba jedynymi „białasami” na imprezie, więc stanowimy nie lada atrakcję, dostajemy owację od tłumu i udzielamy wywiadu dla lokalnej telewizji. Ruszamy dalej wśród zespołów grających na żywo, przebierańców jak z karnawału w Rio i straganów.
Z żalem opuszczamy festyn i ruszamy na targ zwierząt i kwiatów. Na Jawie w domach nie trzyma się psów, ale prawie w każdym domu są ptaki, koty, rybki w akwarium, małpy, węże i różne inne zwierzęta. Na targu jest ich bardzo dużo, wielu gatunków nie znamy. Na targu kwiatów przechodzimy alejkami storczyków i innych kwiatów egzotycznych. Wsiadamy w busa i jedziemy zwiedzać dalej, oglądamy zwykły targ, świątynię chińską, kolorową i pachnąca kadzidełkami. Wspaniała niedziela!
Bromo
Czas ruszać dalej. Kierunek: wulkan Bromo, główny cel naszej wizyty na Jawie. Wspinamy się w górę na stok wulkaniczny, początkowo zwykłym busem, ale w pewnej chwili bus nie daje rady, droga jest za stroma i bardzo kręta, musimy się przesiąść do „górskiego” busa, który śmiga na serpentynach i dzielnie się wspina w górę. Docieramy do Tosari, miejscowości położonej w rejonie wulkanu Bromo.
Hotel przepięknie wkomponowany w zbocze, do pokoi nie jedzie się windą, ale kolejką linowoszynową, podobną jak ta na Gubałówkę, wieczorem ruszamy do pobliskiej knajpki na kolację. Jest zimno, ale to nic dziwnego, przecież jesteśmy wysoko w górach, hartujemy się do późnych godzin nocnych przed tym, co nas czeka niebawem.
Po kilku godzinach snu pobudka. Jest ciemna noc i bardzo zimno. Wsiadamy do dżipów i kierujemy się na wulkan. Na punkcie widokowym jesteśmy przed świtem, dla rozgrzewki pijemy herbatkę z imbirem i obserwujemy niesamowity spektakl przy pierwszych promieniach słońca. Widok jest magiczny. Wulkan wyłania się z mroku nocy, a niebo zmienia kolory od czerni przez pomarańcz do błękitu. Stoimy zauroczeni i zadziwieni, jakbyśmy nagle wylądowali na innej planecie.
Czas ruszać do krateru, wsiadamy w dżipy i jedziemy do miejsca, gdzie przesiadamy się na konie, podjazd pod górę i dalej nawet konie nie dają rady, więc podchodzimy pieszo. Kolejna porcja wspaniałych widoków.
Zapach siarki z czynnego wulkanu i dym z krateru nadaje jeszcze bardziej niesamowitego charakteru krajobrazom, które oglądamy. Na szczęście słońce już nas rozgrzewa i nie marzniemy.
Schodzimy w dół, a w drodze kolejna atrakcja, słońce zdążyło wysuszyć pył wulkaniczny z rosy, silny wiatr wywołuje burzę pyłową, czujemy się jak w czasie burzy piaskowej na pustyni, buddyjska świątynia w tumanach pyłu wygląda wspaniale. W końcu chronimy się w samochodach i ruszamy w drogę powrotną. To było niesamowite.
Kolej na dalsze przygody, jedziemy do Ketapangu, droga jest długa, więc odsypiamy nocne atrakcje, a po zapadnięciu zmroku urządzamy koncert muzyki biesiadnej i patriotycznej, pomaga znalezienie butelki whisky w bagażu podręcznym, uwierzcie, że Przybyli ułani pod okienko śpiewane gdzieś we wschodniej Jawie brzmi niesamowicie.
Cudowna Bali
Docieramy do portu i przepływamy promem cieśninę oddzielającą Jawę od Bali. Do hotelu przybywamy późną nocą, dostajemy wille z basenami, patio i piękną roślinnością, wszystko ogrodzone wysokim murem od hotelowej części, dwa kroki do plaży, więc zamiast odsypiać trudy podroży, organizujemy prywatne party, a zwiedzanie Bali musi poczekać do rana.
Bali… piękna wyspa, wspaniali ludzie, cudowne krajobrazy, świątynie, plaże i morze, pyszne jedzenie.
Tak więc w skrócie, co nas urzekło na Bali? Ludzie – mili, przyjaźnie nastawieni, uśmiechnięci. Jedzenie – pyszne, wspaniałe owoce morza, owoce i soki owocowe (polecamy sok z mango i z awokado). Plaże – rajskie, fale ogromne, trzeba uważać i dobrze pływać, morze bardziej nadaje się do surfingu. Piękne świątynie – największe wrażenie robi na nas kompleks świątynny Pura Besakih, przepięknie położony, wspaniałe budowle, ludzie uczestniczący w religijnych obrzędach, całość niezapomniana!
Bali traktujemy nie tylko jak miejsce odpoczynku po przygodach na Jawie, ale trochę jako punkt wypadowy do zwiedzania okolicznych wysp.
Lombok – cudowne miejsce, dużo mniej komercyjne niż Bali. Piękne dziewicze plaże bez turystów, tradycyjne wsie, gdzie wszystko jest naturalne i niezmienione. Zwiedzamy wieś Rambitan z tradycyjnymi chatami, wioskę garncarzy Banyumulek oraz wioskę tkaczy Sukarara.
Poznajemy też kolejne świątynie i wierzenia, do już znanych hinduistycznych, buddyjskich, muzułmańskich, chińskich i katolickich dodajemy świątynię Pura Lingsar z kultem Wetu Telu, ktory łączący elementy islamu, hinduizmu i animizmu. Czas na odpoczynek, ruszamy na białe plaże Kuty i Tanjung Aan. Trudno uwierzyć, że takie plaże jeszcze istnieją, kilka kilometrów szerokiej plaży i w zasięgu wzroku nie ma ani jednego człowieka, dwie przycumowane w zatoce łodzie łagodnie kołyszą się na lazurowych falach. Na Lomboku jest też równikowy las deszczowy, nie trzeba nas długo namawiać do wyjazdu w ten rejon wyspy, ruszamy na przełęcz Pusuk i podziwiamy piękną panoramę dziewiczego lasu, z którego wychodzą do nas zaciekawione małpy, oczywiście zaliczamy wspólną sesję zdjęciową
Gili Trawangan – relaks i energia
Czas na inne wyspy, jedziemy do przystani w Bangsal i dalej podroż szybką łodzią na wyspę Gili Trawangan, która należy do grupy trzech koralowych wysepek u północno-zachodnich wybrzeży Lombok.
Wyspy te z cudownymi plażami, piękną rafą dostępną z plaży, bez ruchu pojazdów mechanicznych – tylko rowery i zaprzęgi konne, świetna kuchnia z owoców morza w knajpce na plaży. Wszystko to pozwala odpocząć i daje energię do dalszych przygód.
Wracamy samolotem na Bali, wieczorem kolacja i impreza w restauracji na plaży, tańce do muzyki reggae granej na żywo, spacer w środku nocy brzegiem oceanu i fale rozbijające się o brzeg.
Flores i Komodo
Rano ruszamy na Flores, „kwiatową” wyspę o zachwycającej urodzie. Zwiedzamy okolice Labuanbajo – Batu Cermin, grupa skał wapiennych tworzących baśniowe kształty i odbijających promienie słoneczne niczym lustro, zwiedzamy jaskinię z pięknymi wapiennymi naciekami.
Morze, plaże, pyszne jedzenie i grupa przyjaciół, czego więcej trzeba? Kolejny dzień, dwie godziny przed świtem rejs na Komodo. Wschód słońca zastaje nas na morzu, podziwiamy pięknie zmieniające się kolory nieba, wody i wyłaniające się z mroku wyspy.
Stado delfinów przepływa koło naszej łodzi, budząc nas z resztek drzemki. Poranek spędzamy przy śniadaniu i kawie.
Dopływamy do Komodo i ruszamy na trekking przez wyspę, czujnie się rozglądając, czy zza drzewa nie wyskoczy na nas waran zwany „smokiem z Komodo”
Pierwsze zaskoczenie: młode warany żyją na drzewach! I właśnie dostrzegamy jednego wysoko na gałęzi. W końcu dostrzegamy i duże osobniki, są naprawdę przerażające, wielkie jaszczury budzące respekt.
Na całej wyspie żyją też inne zwierzęta, które nie boją się ludzi, jest to bowiem park narodowy i ludzie nie polują na sarny, jelenie czy bawoły, które bez obaw podchodzą bardzo blisko.
Przepływamy na drugą wyspę Parku Narodowego Komodo Rincę, mamy szczęście, bo dzień wcześniej warany upolowały jelenia i możemy zobaczyć siedem dorosłych osobników w jednym miejscu. Tu również jest dużo saren, jeleni, bawołów, małp i rożnego rodzaju ptactwa. Kolejna atrakcja to piękna rafa koralowa, łódź kotwiczy przy niej i możemy nurkować. Bardzo żałujemy, że nie mamy aparatu do zdjęć pod wodą, zostają cudowne wspomnienia. Piękne plaże przy okolicznych niezamieszkanych wyspach, na których można odpocząć i opalać się
Zachód słońca nad Komodo jest przepiękny, kolory nieba zupełnie nierealne. Kiedy słońce znika za horyzontem, podpływamy pod bezludną, całkowicie porośniętą lasem namorzynowym wyspę.
Początkowo nadlatują nad nią stada ptaków, które robiąc straszny hałas lądują na drzewach. W pewnej chwili robi się całkowicie cicho. Niebo na zachodzie ma pomarańczowy kolor, dalej zmienia się, ciemniejąc aż do czarnego, słońca już nie widać. Nagle pojawia się jeden nietoperz, a za nim tysiące ogromnych nietoperzy, nazywanych tu „latającymi lisami”, lecą w kierunku wyspy Flores. Widok jak z filmu grozy. Są to olbrzymie nietoperze owocożerne, o rozpiętości skrzydeł około 1,5 m, a ich odlot z wyspy jest jednym z najbardziej niesamowitych widoków, jakie mieliśmy okazję oglądać. Zapada zmrok i w ciemności płyniemy z powrotem na Flores. To nie koniec atrakcji na ten dzień, leżymy na górnym pokładzie łodzi i na wyciągnięcie ręki mamy Drogę Mleczną i gwiazdozbiory, których nie umiemy zidentyfikować, aplikacja ściągnięta na smartfona nie rozpoznaje gwiazd na półkuli południowej, liczymy meteoryty przecinające niebo, widok jest imponujący
Czas wracać
Wracamy na Bali. Zasłużony odpoczynek na koniec wyprawy. Zakupy, leżenie na plaży, kąpiel w morzu, świetne jedzenie… Podsumowujemy wakacje: to był nasz kolejny wypad do Azji Południowo-Wschodniej i kolejny raz jesteśmy zauroczeni klimatem, przyrodą, ludźmi, zabytkami, jedzeniem. Jesteśmy pod wrażeniem perfekcyjnej organizacji całego przedsięwzięcia, tym razem byliśmy z polskim biurem ExOrienteLux, któremu należą się wielkie brawa. Szczególne podziękowania dla pana Grzegorza Kruka, przewodnika, który ma ogromną wiedzę o Azji, o religiach, kulturze, zwyczajach i wspaniale się tą wiedzą potrafi dzielić. Kolejny raz namawiamy Was do podróżowania ze zgraną grupą przyjaciół. Każdy wieczór kończyliśmy wspólną kolacją i zabawą do późnych godzin nocnych. Od razu zaplanowaliśmy kolejny wyjazd, oczywiście też do Azji, i jeśli się nie nudziliście tą opowieścią, to po powrocie zdamy relację z kolejnej wyprawy. Czas ruszać do kraju. Z Denpasar do Singapuru, a później długi lot do Amsterdamu, skąd wracamy do Warszawy.
Autorzy zdjęć: Artur Kotulski, Marek Januszek, Paweł Januszek